Charlotte Corday, czyli wszystko poszło nie tak

13 lipca 1793 Jean-Paul Marat został zasztyletowany w wannie przez Charlotte Corday. Zapewne nie pisałabym o tej rocznicy, gdyby nie dwie okoliczności. Po pierwsze: częste błędne przekonania o rozkładzie politycznych sympatii w tym zdarzeniu. Po drugie: obraz, który jest bardzo wysoko na mojej liście najwybitniejszych dzieł sztuki wszech czasów, czyli „Śmierć Marata” Davida.

No więc od początku czyli Charlotty. Pamiętam moje zaskoczenie, kiedy jej portret zobaczyłam w „pokoju wieżowym” pałacu w Nieborowie, wśród pamiątek o ogólnie rzecz biorąc arystokratycznym charakterze. Tak, Charlotta pochodziła z pomniejszej, niezbyt zamożnej arystokracji, ale zupełnie nie wychowywała się w tym duchu ani też się na pochodzenie nigdy nie powoływała. Skróciła nawet nazwisko, by brzmiało republikańsko.

Ojciec, który wpadł w skrajną melancholię (czyli z dzisiejszego punktu widzenia zapewne depresję) po śmierci żony i najstarszej córki, odesłał dwie młodsze siostry do klasztornej szkoły w Caen, nie bardzo przejmując się ich dalszym losem. Pozostawiona w dużej mierze samej sobie bystra Charlotte zaczytywała się w starożytnych pisarzach i oświeceniowych myślicielach i wyrosła na niezależnie myślącą kobietę. Pozostała w Caen i tam zaczęła sympatyzować z rewolucją. Tyle że z jej umiarkowanym odłamem, żyrondystami, którzy w wyniku walk frakcyjnych zostali praktycznie unicestwieni przez radykałów. Charlotte, która rewolucję – a konkretnie działania żyrondystów postrzegała niemalże jako mistyczne dzieło wyzwolenia Francji, toteż ostateczna rozprawa z umiarkowanym skrzydłem, która miała miejsce w czerwcu 1793, popchnęła ją do działania.

Ze względu na sympatie dla żyrondystów – za życia Ludwika XVI zwolenników monarchii konstytucyjnej – można by uważać, że i ona była przeciwna zniesieniu władzy królewskiej. Niemniej sama Charlotte uważała się za republikankę. Co więcej, podczas procesu twierdziła, że była nią jeszcze przed rewolucją – co z kolei nie jest niemożliwe, zważywszy jej ulubione młodzieńcze lektury. Na dodatek akurat w jej przypadku – osoby, która, sądząc z listów napisanych przez wyjazdem do Paryża, a także z więzienia – trudno dopatrywać się w takim twierdzeniu oportunizmu, mającego na celu uzyskanie łagodniejszego wyroku. Charlotte doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej czyn zostanie ukarany śmiercią, pisała o tym do ojca i do przyjaciół. Miała, co więcej, upatrzonego zaprzyjaźnionego adwokata z Caen, ale jemu akurat nie wysłała na czas listu i biedak prawdopodobnie nie wiedział, że chciała, żeby ją bronił. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że panna Corday naprawdę wierzyła w ideały republikańskie i to ich chciała bronić, zabijając Marata.

To, że wybrała akurat jego, nie dziwi. Nazywany Przyjacielem ludu (tak też, L’Ami du peuple, nazywała się gazeta, którą wydawał) Marat był radykalnym zwolennikiem praw człowieka i poprawy bytu najbiedniejszych warstw społecznych. Niestety, jak wielu takich radykałów i wizjonerów, zaczął widzieć źdźbła w oczach wszystkich dookoła, a zwłaszcza własnych rewolucyjnych kompanów. Oczywiście, część jego postulatów powinna być rozpatrywana w kontekście historycznym. Także konflikt z żyrondystami, bo to wszystko jest bardzo zawikłany splot różnych okoliczności. Żyrondyści byli umiarkowani w swojej wizji społecznej, ale zarazem to oni najbardziej nawoływali do szerzenia idei rewolucji poza granicami Francji i doprowadzili w 1792 roku do wyniszczającej wojny z Austrią. W tej sytuacji strach przed pozamykanymi w więzieniach skazańcami, którzy wypuszczeni przez siły rojalistyczne mogli się do nich masowo przyłączyć, nie jest całkiem irracjonalny, podobnie jak obarczanie frakcji umiarkowanej winą za grożące krajowi niebezpieczeństwo. A że jak to w czasach niepokojów społecznych wszystko łatwo eskalowało – zwłaszcza że w marcu 1793 wybuchło powstanie w Wandei – to oczywiście radykalizacja postępowała. No i dla Charlotty radykalny Marat stał się uosobieniem tego, co najgorsze w rewolucji – rządów motłochu.

O determinacji panny Corday świadczy trzykrotne podejście do zamachu. Marat nie wychodził z domu z powodu choroby skóry, więc okazało się, że zamach w miejscu publicznym – na wzór zabójstwa Cezara przez Brutusa – nie wchodził w grę. Charlotte udała się więc do mieszkania swojej ofiary w południe, ale nie została przyjęta. Ponowiła wizytę wieczorem i tym razem uzyskała posłuchanie. Pretekstem, jaki podała, było wyjawienie danych o spisku żyrondystów, skądinąd już właściwie nieistniejących, i w zasadzie nie kłamała – jej intryga była przecież takim spiskiem.

Zamiar się powiódł, dwóch mieszkających w sąsiedztwie lekarzy nie było w stanie nic pomóc. Charlotta została aresztowana na miejscu i cztery dni później, po krótkim procesie, sama poniosła śmierć na gilotynie. Paryski kat Charles-Henri Sanson pozostawił w swoich pamiętnikach bardzo dokładny opis jej ostatnich godzin – według jego relacji stawiła czoła wyrokowi z absolutnym spokojem, a wieziona przez miasto nie tylko odmówiła wszelkich udogodnień, ale do końca konwersowała z katem. Niemiły epizod zdarzył się już po jej śmierci – stolarz, który nie należał do katowskiej ekipy, a jedynie naprawiał wcześniej rusztowanie, podniósł jej głowę z kosza i spoliczkował. Trzeba trybunałowi przyznać jedno – obywatel Legros dostał za ten czyn trzy miesiące więzienia, mimo że Charlotta skazana została za najgorszą w oczach rewolucji zbrodnię – zabójstwo jednego z przywódców czyli de facto zdradę stanu. Wg pamiętników Sansona, przejazd karetki obserwowali z jednego okna Robespierre, Danton i Desmoulins. Ten pierwszy ponoć coś tłumaczył pozostałym, wymachując rękami. Niestety, nigdy się nie dowiemy, co mówili i myśleli, co przewidywali ci przywódcy, którzy lada moment sami mieli sobie skoczyć do gardeł.

Między innymi w liście do ojca Charlotta argumentowała, że poprzez śmierć jednego człowieka ratuje od śmierci setki tysięcy. Niestety, pomyliła się. Jej czyn miał skutki wręcz przeciwne do zamierzonych. Po pierwsze przyczynił się do umocnienia frakcji radykalnej, a w rezultacie do histerii znanej jako terror jakobiński. Po drugie wstrząsnął społeczeństwem, bo jej czyn nie był dla przeciętnych zwolenników rewolucji tylko zabójstwem przywódcy. Był zabójstwem dokonanym przez kobietę, a więc czymś nie do pomyślenia. Transgresją. To nie tak, że kobiety wcześniej nie zabijały – nie do pojęcia było zabójstwo polityczne w wykonaniu kobiety. A więc w wyniku tego szoku po trzecie wszelkie pomysły innych rewolucjonistek na wszelki wypadek wrzucono do kosza, a ich autorki – takie jak Olympe de Gouges i pani Roland – pozbawiono głów. Po czwarte Marat został rewolucyjnym świętym, męczennikiem za sprawę najbiedniejszych. Po piąte republikanka Charlotta została świętą rojalistów i mało kto pamiętał i pamięta, że była żyrondystką. Wszystko poszło nie tak.

I teraz, ponieważ notka już stała się nieznośnie długa, zastanawiam się, czy pisać od razu o obrazie (w osobnej? za kilka dni?), czy też zostawić sobie to na za rok o tej samej porze. Bo historia samego obrazu jest też dość niesamowita, choć może nieco krótsza. Na razie zamiast Davida późny obraz przedstawiający świętą Charlottę w celi wraz z katem Sansonem. Czerwona kamizela jest historyczna – w takie coś odziewano skazanych za zdradę rewolucji.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s