Spodziewacie się, że czternastego lipca będzie o zburzeniu Bastylii? To by było zbyt banalne. Zresztą znaczenie samego więzienia bywa przeceniane – 14 lipca 1789 nie siedzieli tam żadni dysydenci polityczni, których lud chciałby uwolnić. Po prawdzie siedziała tam siódemka więźniów, z czego czterech fałszerzy. Nie było nawet markiza de Sade, ponieważ został przeniesiony kilka dni wcześniej. Bastylia była natomiast niewątpliwie symbolem opresji, a ja chcę dziś o symbolu.
Kto chce uczcić dzisiejsze francuskie święto, zazwyczaj puszcza „Marsyliankę” – i słusznie, ponieważ jest to obecny hymn Francji. Ale jej początki były zupełnie inne, całkiem skromne.

Claude Joseph Rouget, znany głównie jako Rouget de Lisle, kapitan saperów, napisał w kwietniu 1792 roku pieśń dla stacjonującej w Strasburgu armii Renu. Miała ona zachęcać żołnierzy – którzy właśnie wyruszali na wojnę z Austrią, w ramach szerzenia idei rewolucyjnych (było o tym wczoraj z okazji żyrondystów) – do walki z tyranią na całym świecie. Ten ogólny charakter jest obecny już w drugiej strofie, mówiącej m.in. o spisku królów, ale ponieważ śpiewa się powszechnie pierwszą (i ewentualnie o niej uczy w szkołach poza Francją), to nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka. W kolejnych strofach, nawet dziś należących do wersji oficjalnej hymnu, są zwroty i zachęty do walki skierowane wprost do żołnierzy. W negatywnym kontekście pada też konkretne nazwisko, François Claude Amour du Chariola, markiza de Bouillé – zaufanego człowieka Ludwika XVI, organizatora zakończonej w Varennes ucieczki rodziny królewskiej w 1791 roku. Dopiero szósta strofa (najczęściej, oprócz pierwszej, wykonywana) przywołuje takie ogólne idee jak wolność.

No dobra, mamy Strasburg i armię Renu, więc dlaczego „Marsylianka”? Habent sua fata carmina. Otóż dwa miesiące później w Montpellier delegat ze Strasburga śpiewa podczas pogrzebu zabitego podczas zamieszek mera pobliskiego miasteczka pieśń, która nazywa się „Chant de Guerre pour l’Armée du Rhin”. Robi ona piorunujące wrażenie na lekarzu nazwiskiem François Mireur, który jest odpowiedzialny za organizację wymarszu ochotników z południa Francji na wojnę z Austrią. Mireur kilka dni później ma wygłosić kilka mów motywacyjnych w Marsylii i owszem, jedną wygłasza, ale zamiast drugiej powtarza zasłyszaną w Montpellier piosenkę. Efekt jest taki, że natychmiast zaczyna się druk ulotek z jej tekstem i nutami (skądinąd na części z nich jest inna, znana wcześniej, podobna melodia). W lipcu 1792 wszyscy marsylscy ochotnicy dostają te ulotki i w marszu śpiewają pieśń, która już wkrótce będzie nazywana „la marseillaise”. Skądinąd Mireur dosłuży się stopnia generała i zginie w 1798 r. w Egipcie. Rouget de Lisle z kolei już niedługo okaże się umiarkowanym monarchistą, omal nie straci głowy podczas terroru, następnie będzie przeciwnikiem Cesarstwa, ale kiedy w 1814 roku napisze wiernopoddańczą odę dla króla Ludwika XVIII, nie zyska ona ani żadnej popularności, ani też przychylności władcy. Dopiero król Ludwik Filip przyzna mu dożywotnią rentę w 1830 r.
14 lipca 1795 roku Marsylianka została ogłoszona hymnem narodowym Republiki, choć niewiele brakowało, a byłby nim został całkowicie dziś zapomniany utwór sławiący zakończenie terroru, „Réveil du Peuple” (przebudzenie ludu). Jest nim również dziś, ale początkowo wcale nie pozostała nim długo.
Za pierwszego Cesarstwa, czyli od 1804 r., Marsylianka była śpiewana, ale za hymn uchodziła inna pieśń, skądinąd muzycznie równie porywająca i nazywana niekiedy „siostrą Marsylianki” – „Le chant du départ” (Pieśń wymarszu). Skądinąd ma ona znacznie bardziej utytułowanych twórców: muzykę napisał dziś raczej mało znany, ale swego czasu bardzo ceniony i całkiem dobry kompozytor Étienne Nicolas Méhul, słowa zaś poeta Marie-Joseph Chénier. (Jego brat André był lepszym poetą, ale też niestety jedną z ostatnich ofiar terroru.) „Chant du départ” był nieoficjalnym hymnem armii francuskiej podczas I wojny światowej.
Restauracja burbońska, jak się nietrudno domyślić, zakazała wykonywania wszystkich pieśni rewolucyjnych. Nie było wtedy oficjalnego hymnu, aczkolwiek dwa utwory próbowano wypromować jako coś w jego rodzaju. Główną kandydatką była stara popularna piosenka „Vive Henri IV” (Niech żyje Henryk IV – założyciel dynastii Burbonów), jednakowoż ze względu na jej momentami zbyt lekki ton (wers o dziewczętach i winie) unikano śpiewania jej podczas uroczystości z udziałem króla, zastępując ją w takich przypadkach arią „Où peut-on être mieux qu’au sein de sa famille?” (Gdzie będzie ci lepiej niż na łonie rodziny?) z opery „Lucile” (1769) niejakiego André Grétry’ego. Nie odniosła natomiast sukcesu kompozycja do wiersza (wiernopoddańczego i słabego) Rougeta de Lisle pt. „Vive le Roi!” (1814).
Rewolucja 1830 roku przywróciła republikańskie symbole: Marsyliankę jako hymn i trójkolorową flagę (też zniesioną jako symbol narodowy za Restauracji). Za II Cesarstwa nieoficjalnym hymnem była piosenka skomponowana ok. 1807 r. przez matkę Napoleona III, Hortensję de Beauharnais do słów Aleksandra de Laborde, „Partant pour la Syrie” (Wymarsz do Syrii). Sytuacja samej Marsylianki w tym okresie jest niejasna: wg części źródeł pieśń miała się dobrze, wg innych została zakazana pod koniec Cesarstwa, co nie jest nieprawdopodobne, zważywszy że radykalny republikanizm był głównym zagrożeniem wewnętrznym, choć z drugiej strony jest to okres liberalizacji.
Żeby było zabawniej, Trzecia Republika po 1870 roku wcale nie przyjęła Marsylianki z otwartymi rękami, wręcz przeciwnie, przez bardzo moralizatorskich polityków tego okresu została ona uznana za świętokradczą i wywrotową. Kompozytor Charles Gounod dostał zlecenie na napisanie nowego hymnu Republiki, ale jego „Vive la France” pozostaje dziś chyba bardziej zapomniana niż inne efemeryczne hymny tu wymienione [nie udało się znaleźć klipu, mimo że w antykwariatach da się kupić nuty, a kompozytor ważny, więc istotnie jest to pieśń najbardziej zapomniana ze wszystkich]. Dopiero w roku 1879, w obliczu wzrastających nastrojów antyrepublikańskich, postanowiono nieco cichcem przywrócić Marsyliankę – uznano po prostu, że dekret z 14 lipca 1795 nigdy nie przestał obowiązywać.
W czasie II wojny status Marsylianki zmieniał się zarówno w strefie okupowanej (zakaz wykonywania od lipca 1941), jak i w państwie Vichy (dozwolona część strof, próba zastąpienia hymnu pieśnią pochwalną na cześć Pétaina, „Maréchal, nous voilà!” – czyli plus minus „Jesteśmy z tobą, Marszałku!”). Oczywiście po wojnie V Republika przywróciła sięgające Wielkiej Rewolucji symbole narodowe.

Warto jeszcze wspomnieć o „wariantach” Marsylianki. Zaczęło się już w 1793 roku, od „Białej Marsylianki” rojalistów, śpiewanej przez powstańców wandejskich. W 1797 powstała wersja włoska na cześć upadku Republiki Weneckiej. W 1871 r. hymnem Komuny Paryskiej była „Marsylianka Komunardów”, a powstała w tym samym roku „Międzynarodówka” jest muzycznie mocno w Marsyliance zadłużona. W 1881 powstała „Marsylianka antyklerykalna”, wyrażająca poglądy Partii Radykalnej Léona Gambetty i Georgesa Clemenceau, która w 1905 doprowadziła do wprowadzenia we Francji całkowitego rozdziału kościoła od państwa. Pod koniec XIX w. powstała jedna strofa „Kolonialnej Marsylianki” – „La Marseillaise du Dahomey”. Melodię Marsylianki miała też „Rabocznaja Marselieza” czyli hymn socjalistów rosyjskich z 1875 roku, spopularyzowany podczas rewolucji roku 1905, ale zakazany w 1918 r. przez bolszewików.
„Marsylianką” nazywana bywa płaskorzeźba autorstwa François Rude (1833-36), zdobiąca Łuk Triumfalny na Placu de Gaulle’a (dawniej Gwiazdy) w Paryżu, której formalny tytuł brzmi „Wymarsz ochotników roku 1792”. Zważywszy historię hymnu, ta popularna nazwa jest całkiem sensowna. Niemniej postacią, która prowadzi żołnierzy, jest Wiktoria, a nie alegoria Marsylianki.
Na zakończenie dwa wykonania dwudziestowieczne, oba do refleksji dla Polaków. Po pierwsze – piosenkarki pop potrafią śpiewać hymn narodowy, trzeba tylko wybrać właściwą piosenkarkę…
Po drugie, wokół prowokacyjnych wykonań nawet największej świętości można zbudować sensowną dyskusję wokół wartości narodowych, a nie tylko świętą obrazę, nawet jeżeli zacznie się od świętej obrazy, jak było w przypadku „Aux armes et caetera” (1979), które z początku wywołało protesty ze strony prawicy i armii.
A na specjalne życzenie jednego z Czytelników dodaję jeszcze najsłynniejszą filmową scenę z „Marsylianką” – oczywiście Casablanca Michaela Curtiza (1942).