Już kończę z tą rewolucją lipcową… Ale ponieważ przez najbliższe dwa dni mam mnóstwo roboty, a trochę mało sił, jeszcze jedna mała i niewymagająca szperania po dziwnych książkach wycieczka ku wydarzeniom lipca 1830 roku. A konkretnie dwa najsłynniejsze obrazy ilustrujące te wydarzenia. Wspomniało się jeden trzy notki temu i słowo się rzekło, że on się pojawi, to niech i tak będzie.
Czyli najpierw ten najbardziej znany, choć przypisywany – czasem nawet w publikacjach – wszystkim możliwym rewolucjom francuskim. Na przykład jako ilustracja do „Nędzników” Victora Hugo. Oczywiście, postać chłopca na pierwszym planie „Wolności wiodącej lud” (na barykady, jak się przyjęło w Polsce; oryginalny francuski tytuł z Salonu roku 1831 to „Scènes de barricades”, ale potem przyjęło się „La Liberté guidant le peuple”) Eugeniusza Delacroix tak bardzo przypomina Gavroche’a, że trudno mieć pretensje o to skojarzenie.

Obraz jest oczywiście na wskroś romantyczny, aczkolwiek postać centralna zawdzięcza wiele szkole klasycznej i republikańskim alegoriom z czasów Wielkiej Rewolucji. Hipoteza pewnego historyka, że Delacroix pokazał Wolność z nagą piersią jako matkę-karmicielkę, jest odważna i nie niemożliwa, ale chyba jednak dość daleko posunięta, bo ta jedna postać wybija się spośród pozostalych stopniem abstrakcji i idealizacji. I jakkolwiek klęcząca u jej stóp kobieta z ludu ma na głowie również czapkę frygijską, nawet sposób przedstawienia tego atrybutu różni się zasadniczo w obu przypadkach. U kobiety jest to zwyczajnie zawiązana chustka, która u postaci alegorycznej zyskuje wypracowany – też na wzór antyczny – kształt.
Romantyczny z ducha jest przekrój społeczny rewolucjonistów ukazanych na obrazie: mieszczanin lub student w eleganckim ubraniu, a wokół niego robotnicy i dzieci ulicy. Wedle świadectw z epoki zbuntowane warstwy niższe wprost zwracały się w 1830 roku do inteligencji i mieszczaństwa o przywództwo. Ale już przedstawienia poległych żołnierzy przypominają malarstwo batalistyczne sprzed kilkunastu lat. Może tylko ciało po lewej, które na obrazie bitewnym byłoby całkiem nagie, tu jest bardziej realistycznie obdarte z ubrania.
A mimo to trudno uwierzyć w przyjęcie obrazu, o którym pisano, że jest brudny i przerażający. Dzisiaj wydaje się chyba głównie wzniosły i przy całym realizmie dość wyidealizowany w przedstawieniu różnorodnych postaci.

Drugi obraz – symbol rewolucji lipcowej jest znacznie prostszy w formie. Wręcz zadziwia umownością, a zarazem siłą przekazu. To dzieło Léona Cognieta, całkiem ciekawego malarza, niesłusznie słabo znanego. (Polecam wyguglać „Rzeź niewiniatek”, to niewiarygodnie nowoczesny obraz, nie tylko na tle reszty twórczości artysty). Właściwie „Sztandary” (znane też jako „Scena z lipca 1830”) nie potrzebują komentarza. Może tyle, że sporo historyków sztuki uważa ten obraz za szkic. Może tak istotnie jest, bo to przecież maniera impresjonistyczna, bez wykończenia. Ale może sam malarz zobaczył, że siła tego płótna leży w pośpiechu, skrócie, reportażowości?