W ostatniej fazie bitwy, już po wyciągnięciu wszystkich asów z rękawa (czyli ujawnieniu ukrytych na tyłach wojsk Davouta, sprytnych planów związanych z początkowym oddaniem nieprzyjacielowi najważniejszego strategicznie punktu, czyli wzgórz Pratzen) Napoleon – stojący wówczas ze sztabem i gwardią właśnie na Pratzen – nakazał ostrzelanie pokrytych lodem stawów, po których uciekały oddziały rosyjskie.
W wielu biografiach Napoleona możemy przeczytać, że nieszczęśni żołnierze Frédérica de Buxhoevedena tonęli masowo w lodowatej wodzie. Tak opisano ten incydent w biuletynie armii, tak został on przekazany przez pamiętnikarzy, w tym obecnego wówczas przy Napoleonie de Ségura, który pisze następująco:
To nieszczęsne skrzydło, na które z trzech stron nacierali jednoczesnie Davout, Soult, Duroc i jego grenadierzy, otoczone, odpierane przez Vandamme’a i nas w stronę stawów, szukało tam schronienia. Zanim tam dotarli, większość została zmuszona do złożenia broni; zaledwie dwa tysiące uciekły na groblę oddzielającą oba stawy. Kilka kolejnych tysięcy, w szaleńczym przerażeniu wdarło się na pokrywający je lód i w jednej chwili to białe, połyskujące zwierciadło poczerniało od rzeszy uciekinierów, którzy ryzykowali niepewny grunt, zapadający się pod ich stopami i siekany przez nasze bezlitosne kule.
Car Aleksander podczas Kongresu Wiedeńskiego w 1814 roku mówił już o 20 tysiącach Rosjan utopionych w stawach Satschan i Mönitz.

Tymczasem stawy osuszono niedługo po bitwie i w pierwszym znaleziono ok. 30 armat, 150 poległych koni, ale tylko dwa lub trzy ciała ludzkie. W drugim stawie nie znaleziono nic. Nic, co wskazywałoby na opisywaną w źródłach rzeź nie pojawia się też w ziemi, mimo że wiele lat temu stawy zostały zamienione w tereny uprawne. A każdy, kto choć minimalnie zetknął się z archeologią wie, że orka odsłania warstwy kulturowe niekiedy znacznie starsze niż takie sprzed dwustu lat.
Pozostaje pytanie, po co Napoleonowi było wyolbrzymianie tego incydentu, skoro znalazł się w oficjalnym biuletynie. Może chodziło o pokazanie ogromu zwycięstwa? Może o efektowny obraz? A może piszący miał wyobraźnię? Żartobliwie można by uznać, że skoro i tak istniało prześmiewcze powiedzenie „kłamać jak biuletyny Wielkiej Armii”, to autor notatki postanowił stanąć na wysokości zadania. Pamiętnikarze potem powtarzali efektowną opowieść, no a car oczywiście miał powody, żeby na Kongresie podkreślać okrucieństwo Napoleona.
Co ciekawe, wedle danych dotyczących bitwy, znanych z urzędowych zapisów austriackich, warstwa lodu na stawach była 2 grudnia 1805 bardzo cienka, więc nawet w odwrocie i rozsypce żołnierze raczej by się nie kierowaliby się na lód, ale korzystali z tamy między stawami.

I na koniec wróćmy do de Ségura, bo być może akurat on potrzebował tej sceny dla wzmocnienia efektu anegdoty, którą przytacza zaraz po opisie przeprawy przez lód.
My, nacierający, zatrzymywaliśmy się wiedzeni litością na widok tego przerażającego, niespotykanego spektaklu; niektórzy z nas nawet wyciągali pomocne ręce do tonących. Ja sam przejeżdżając wyciągnąłem z lodowatej wody Kozaka. Nie przypuszczałem, że za rok, po tym, jak brałem udział w podboju Neapolu i Kalabrii, a następnie w wojnie w Prusach, bardzo daleko od tych stawów spotkam go ponownie i że sam ranny, będąc jeńcem w środku Polski, zostanę rozpoznany przez tego Tatara i że on udzieli mi pomocy!
Z Czech do Polski wcale nie tak daleko, chyba że okrężną drogą przez Neapol. Ale zastanawia mnie jedno: na ile na ten opis wpłynęły doświadczenia nie tylko z zimy podczas pierwszej kampanii polskiej 1806/07, ale także z powrotu spod Moskwy…