8 stycznia 1808 roku Napoleon wraz z Józefiną odwiedził atelier swojego „pierwszego malarza” Jacquesa-Louisa Davida i ujrzał w pełnej krasie ukończone niedawno monumentalne malowidło przedstawiające koronację, która miała miejsce nieco ponad trzy lata wcześniej, 2 grudnia 1804 roku. Józefina zresztą widziała obraz wcześniej, dziesięć dni po tym, jak malarz ogłosił, że go ukończył 18 listopada 1807 roku. Napoleon jednak przebywał wówczas w Wenecji.

Zamówienie na to dzieło, jedno z najsłynniejszych epoki napoleońskiej, którego pełny tytuł brzmi dziś, wg oficjalnych danych Luwru Sacre de l’empereur Napoléon Ier et couronnement de l’impératrice Joséphine dans la cathédrale Notre-Dame de Paris, le 2 décembre 1804, zostało złożone na dwa miesiące przed koronacją, we wrześniu 1804 roku. David rozpoczął prace nad monumentalnym malowidłem w styczniu następnego roku. Zostało ono zaprojektowane jako element serii złożonej z czterech płócien; pozostałe miały przedstawiać rozdanie orłów legionowych (i ten obraz został ukończony), a także związane bezpośrednio z koronacją sceny intronizacji oraz przybycia do paryskiego ratusza (Hôtel de Ville). Pozostałe dwa nigdy nie zostały zrealizowane, ale też malarzowi zapłacono raptem nieco ponad jedną czwartą obiecanej za całość sumy, skądinąd zawrotnej…
O samym obrazie – pierwotnych koncepcjach, kompozycji i propagandowym wymiarze napiszę osobno, bo dzieją się na nim różne dziwne rzeczy, a z tymi z kolei wiążą się liczne anegdoty. Dziś co nieco o samej cesarskiej wizycie. W przeciwieństwie do chłodnego przyjęcia trzy lata później Marsa Pacyfikatora Canovy, Napoleon był zadowolony z efektu, jaki osiągnął David. Niemniej stopień tego zadowolenia rósł, a szczegóły przyrastały, wraz z kolejnymi wspomnieniami. Co ciekawe, Napoleon bywał już wcześniej w pracowni i śledził postępy pracy, w tym zmiany kompozycyjne, więc ten zachwyt skończonym dziełem nie powinien był nikogo dziwić.

16 stycznia 1808 w gazecie Le Moniteur pojawiła się pierwsza relacja, uważana za pochodzącą od samego malarza. Według niej Napoleon przybył do pracowni w towarzystwie Józefiny, dam, marszałka Bessières’a, adiutanta, kilku szambelanów i paziów. Cesarz miał wypowiedzieć następujące słowa do artysty: „Ależ to wspaniałe! Jak wyraziście namalowane szczegóły! Bardzo piękne! Bardzo prawdziwe! To nie jest obraz, po tym płótnie można się przechadzać. Dobrze wybrany i dobrze ujęty moment, obie postacie oddane jak należy.” Następnie zaś, już wychodząc z pracowni, miał zdjąć kapelusz i zasalutować malarzowi.
Tak opisana reakcja oczywiście sprawiła, że wszyscy potencjalni krytycy obrazu umilkli. Davida zaś zaczęto porównywać do Apellesa, nadwornego malarza Aleksandra Wielkiego, do Tycjana na dworze cesarza Karola V czy Charlesa Le Bruna na dworze Ludwika XIV. Zrobiła się moda na podkreślanie mecenatu dobrych władców. Popularność zyskały sceny przedstawiające śmierć Leonarda w ramionach króla Franciszka I (co było w zasadzie tylko, powiedzmy, hiperbolą, bo Leonardo istotnie zakończył życie we Francji na dworze, choć nie w obecności samego monarchy).
Scena wizyty w atelier zaczęła też nabierać nowych szczegółów. Już sam David lekko podkoloryzował relację, dodając na przykład bardziej szczegółowe opinie Napoleona o uchwyconym podobieństwie Madame Mère (której tak naprawdę, jak wiemy, nie było na ceremonii) i papieża. Przytaczane w jego zapiskach autobiograficznych wypowiedzi są długie i eleganckie – być może po prostu malarz streścił różne wypowiedzi i rozmowy podczas trwającej półtorej godziny wizyty. Zwłaszcza że jest też mowa o opinii Józefiny i osób towarzyszących (wszystkich oczywiście pełnych zachwytu). Te wspomnienia jednak nie posłużyły raczej dalszym upiększeniom, ponieważ do dziś nie zostały wydane z rękopisu.

W anonimowej biografii Davida wydanej w 1824 roku (Notice sur la vie et les ouvrages de M. J.-L. David) znajdujemy wypowiedź Napoleona, która niemalże przypomina wykład akademicki: „Monsieur David, to dobre, doskonałe; zrozumiał pan cały mój zamysł; przedstawił mnie pan jako francuskiego rycerza. Doceniam to, że pragnął pan przekazać przyszłym stuleciom dowód miłości, którą chciałem okazać tej, która dzieli ze mną trudy rządzenia”. Rozwinięte w wypowiedź zostaje także zdanie z Moniteur, komentujące cesarski hołd dla artysty. Tym razem to David wypowiada następujące piękne zdanie: „Sire, przyjmuję pański salut w imieniu wszystkich artystów. Jestem szczęśliwy, że to mnie raczył go pan skierować!”
Mamy tu już ślady interpretacji i to takiej zgodnej z wywrotowym duchem czasów Restauracji burbońskiej: relacja podkreśla w słowach Napoleona zarówno odwołanie się do starej tradycji francuskiej (a więc uczynienie go równym Burbonom), jak i osobisty, niemalże intymny charakter sceny. Jedno i drugie – rycerstwo i miłość – bardzo w romantycznym guście lat dwudziestych. Jedno trzeba przyznać: spod pędzla najwybitniejszego neoklasycysty nie wyszedł obraz klasyczny. To już dzieło, które tę nową epokę zapowiada, ale o tym właśnie również innym razem.
Dla zrównoważenia tych coraz to bardziej wzniosłych wyobrażeń o wizycie możemy przytoczyć jeszcze uszczypliwą uwagę kardynała de Bausseta w wielce plotkarskich wspomnieniach z dworu Napoleona, wydanych pod koniec Restauracji, której autor został pupilkiem: „Napoleon wypowiedział się jedynie o tym, że jego zdaniem papież został przedstawiony w zbytnim działaniu, że wygląda jakby udzielał błogosławieństwa, i że pierścień cesarzowej był trzymany przez posła papieskiego”. Tu z kolei widać chęć pomniejszenia zarówno samego cesarza, jak i wagi obrazu. Być może jest to odprysk jakichś konkretnych uwag, wyrwanych z kontekstu.

Jakkolwiek wyglądała ta wizyta, podczas której zapewne dość normalnie rozmawiano, a nie wygłaszano mowy, niewątpliwie cesarskie zadowolenie ugruntowało pozycję malarza. Wkrótce po koronacji David otrzymał oficjalny tytuł „pierwszego malarza Cesarza”, ale sukces tego konkretnego obrazu – a zwłaszcza niespodziewanego ujęcia w miejsce tego, które było zaprojektowane pierwotnie, czyli Napoleona wkładającego koronę sobie samemu na głowę – dał mu niekwestionowane pierwszeństwo.
David został wierny Napoleonowi, a także swoim wcześniejszym rewolucyjnym ideałom, po 1815 roku – o jego losach w ostatnich latach można przeczytać w notce Ostatnie lata mistrza.
PS. Do wszystkich wielbicieli impresjonizmu i sztuki późniejszej, uważających realizm czy klasycyzm za okropności – nie oceniajcie negatywnie gustu Cesarza, spróbujcie wczuć się w epokę. Ja akurat autentycznie lubię sztukę tych czasów, ale wiem, jakie bywa (a raczej jest przeważające) do niej nastawienie. To zresztą się zmienia – coraz częściej zachodni historycy sztuki piszą o Davidzie i jego współczesnych dobrze. Bo to jest naprawdę bardzo dobra sztuka, choć druga połowa XIX wieku i późniejsze czasy przeorały popularne gusta i na długo zamknęły możliwość sensownej debaty o realizmie i jemu podobnych.