Cudowne ocalenie pułkownika Lejeune’a

Jean-Urbain Guérin, portret Lejeune’a

Louis-François Lejeune znany jest każdemu miłośnikowi epoki napoleońskiej jako ten malarz, który najwierniej oddaje realia bitewne, ponieważ był uczestnikiem ogromnej liczby kampanii Republiki i Cesarstwa (od Valmy w 1792 po Hanau w 1813 – odniesione tu rany nie pozwoliły mu na dalszy czynny udział w wojnach; był w Egipcie, pod Marengo, Austerlitz, Somosierrą, Moskwą). W 1792 roku porzucił dobrze się zapowiadające studia artystyczne i wstąpił do republikańskiej armii, a następnie przez całe życie łączył te dwa powołania w różnych proporcjach; startując jako ochotnik, dosłużył się stopnia generała brygady, został też baronem Cesarstwa.

W malarstwie łączył detaliczną dokładność z epickim rozmachem i jakkolwiek uchodzi głównie za wizualnego kronikarza militarnych wydarzeń epoki, był to całkiem dobry, utalentowany artysta.

Lejeune dość dużo czasu spędził w Hiszpanii i stamtąd pochodzą jego najciekawsze obrazy, a także najciekawsze biograficzne anegdoty (artysta zostawił niezwykle barwne pamiętniki).

Opowieść o walce z guerillas i zaiste cudownym ocaleniu bywa podawana w wątpliwość przez historyków, ale tego rodzaju opowieści, nawet jeśli z rodzaju se non è vero è ben trovato, tworzą napoleońską legendę. Anegdota łączy się w dodatku z dwoma obrazami Lejeune’a, z których jeden, Bitwa pod Guisando na przełęczy Avis, wystawiony na Salonie roku 1817 narobił złej krwi Restauracji i został zdjęty jako wywrotowy. Wszystko przez tęczę, w której na pierwszy plan wysuwają się barwy tricolore oraz unoszące się nad nią orły, zinterpretowane przez cenzurę (zapewnie słusznie) jako cesarskie.

W czasach Restauracji [obraz] został usunięty z powodu orłów, wielokolorowej tęczy oraz trójkolorowej kokardy na kapeluszu, trzymanym przez bandytę, który mi go odebrał. Ten obraz wywołał w Paryżu taki efekt, że przyjaciele naszej trójkolorowej flagi, cesarskiego orła i wspomnień wiążących się z tym znakomitym sztandarem, nadal wspominają go z przyjemnością i mówią mi o nim.

Souvenirs d’un officier de l’Empire par le baron Lejeune (Toulouse 1851)

To bardzo ciekawy obraz, bo w manierze dawnych mistrzów Lejeune główną scenę umieścił tu w taki sposób, że niekoniecznie od razu przykuwa uwagę. Dominuje krajobraz z tęczą i tajemniczymi kształtami byków, flankującymi centralną akcję. Ta zaś, jakkolwiek niewątpliwie pokazuje potyczkę z guerillą, nie jest bardzo typowa. W oświetlonym, wyróżnionym punkcie mamy partyzantów atakujących prawie nagiego człowieka. Polegli czy pokonani bywają w batalistyce napoleońskiej przedstawiani nago (to odrębne zagadnienie, wrócimy do niego kiedyś), ale tu widzimy, że nie jest to po prostu idealizacja – jeden z guerillas dość realistycznie ściąga z atakowanego mężczyzny koszulę. Wokół niego inni partyzanci mierzą z broni – mogłoby się wydawać, że jedynie wzięli Francuza do niewoli.

Nieszczęśnik to sam Lejeune; opowieść o tym epizodzie z roku 1811 – który miał się rozegrać w okolicy miejscowości Illescas, w połowie drogi między Toledo a Madrytem – znajdujemy w jego pamiętnikach. I jest to opowieść godna Jana Potockiego i jego Rękopisu znalezionego w Saragossie albo innej przygodowej powieści. Najpierw przytoczona zostaje mrożąca krew w żyłach opowieść badeńskiego oficera o działającej w okolicy bandzie niejakiego Juana Padaleo, zwanego El Médico, który zapędził oddział francuskich grenadierów do niewielkiej kapliczki, a następnie wykurzywszy ich stamtąd ogniem, rozstrzelał poddających się żołnierzy. Następnie Lejeune opowiada nam o śnie z poprzedniej nocy, który zlekceważył jako przepowiednię nieszczęścia: śniły mu się błyskawice i krzyki – takie same, jakie słyszy właśnie teraz. Bo oczywiście bohater spotyka na swej drodze owego Médico (był zresztą ostrzegany również przed wyjazdem). Mamy długi opis zasadzki i potyczki; bohater traci konia i zostaje ranny w rękę (jak się dobrze przyjrzeć, to na prawym rękawie postaci na obrazie widać ślady krwi) i w zasadzie jego sytuacja jest beznadziejna.

Moja szabla upadła na ziemię, byłem rozbrojony. Bandyci, spragnieni rzezi i łupów, rzucili się na mnie, by zerwać ubranie. W cztery sekundy byłem nagi od stóp do głów, ale – niezwykle szczęśliwie – bez żadnych ran oprócz tych niedużych zadraśnięć lancą. Ci natomiast, którzy nie mieli rąk zajętych moim ubiorem, wycelowali broń nad ramionami innych i wystrzelili, trzymając lufy przytknięte do mojej piersi.

Wydawałoby się, że tu następuje koniec, Lejeune-narrator zresztą żegna się z życiem, marzy jedynie o tym, by zginąć od pierwszego strzału, bez długiego bolesnego konania. Nic z tego. Wszystkie strzały dosłownie spaliły na panewce.

Wściekli, że nie trafili, czterej z tych bandytów zaczęli grozić, że zaraz ze mną skończą, wyjęli nowe ładunki zza pasów, a następnie przycisnęli ze złością lufy do mej piersi, którą wypinałem nadal bez drżenia.

I tym razem nie wypaliło. Dzielny Lejeune, zachęcony tymi opatrznościowymi zdarzeniami, zabrał się za wyrywanie broni przeciwnikom, wykręcając im ręce, ale jednocześnie słabł i byłby całkiem opadł z sił, gdyby nie to, że w tej chwili pojawił się „człowiek na koniu, noszący jakieś dystynkcje oficera”. Człowiek ten (tak, dobrze się domyślamy, że to sam El Médico) zaczyna dopytywać leżącego na ziemi kim jest, a Lejeune w końcu znajduje moment między parowaniem ciosów, by odpowiedzieć „pułkownikiem”. Na takie dictum przywódca guerillas każe go oszczędzić (w innej wersji, którą gdzieś czytałam, może w innej redakcji pamiętników, Médico uznaje, że w niewypalających karabinach jest ręka boska i dlatego każe ocalić Lejeune’a), a kiedy jego ludzie, rozzłoszczeni oporem, jaki im jeniec stawiał, nie chcą słuchać, wymusza to na nich siłą.

Żołnierze Lejeune’a biją się dalej, on sam jednak zostaje wywieziony przez konnych towarzyszy El Médico w góry, gdzie zostaje przedstawiony jako sobrino del rey Pepe (siostrzeniec króla Józka), celem dodania jeńcowi znaczenia. Nie kończy to jednak okropności wojny, albowiem w obozie guerillas:

Pierwszy [z konnych, którzy go przywieźli] dał mi parę wielkich butów, a drugi rzucił mi koszulę całą ubrudzoną świeżą jeszcze, cieknącą krwią, mówiąc: „Upierze pan to w najbliższym strumieniu”. Nigdy żaden prezent nie był równie straszliwy jak ten: trząsłem się z obrzydzenia. Trzymałem jednak koszulę w ręce i cały czas czułem, jak ta obca krew miesza się z tą, która wypływała z moich ran. Przerażenie, które odczuwałem, nie trwało długo, ponieważ Domingo, ten który oddał mi koszulę, zmienił zdanie i mi ją odebrał, pozostawiając mnie jedynie ze straszliwym wspomnieniem swojego dobrego uczynku.

Dalej następuje dość długa opowieść o pobycie, wraz z kilkoma innymi jeńcami, w kolejnych obozach guerillas, o tym, jak Lejeune usiłuje przekonać El Médico do zaprzestania walki z Francuzami i obiecuje wstawić się u króla i nawet cesarza za dzielnym hiszpańskim ludem, wreszcie o podróży przez wiele miejsc w Hiszpanii. Oczywiście w tej podróży jest wiele barwnych epizodów, ale i opisy miejsc, ludzi, drobnych zdarzeń.

I, co ciekawe, dopiero dużo dalej Lejeune dociera do miejsca ukazanego na obrazie, na którym przedstawił scenę potyczki z bandą El Médico: Guisando, miejscowość położoną daleko na zachód od Illescas. To tam (no, niezupełnie*) znajdują się rzeźby byków, które nasz autor uważa za dzieło starożytnych Iberów, ale tam – choć owszem, przechodziły tamtędy francuskie oddziały, a byki zauważali też inni pamiętnikarze – nie było żadnej większej potyczki. Najwyraźniej więc malarz uznał krajobraz Guisando, z tymi kamiennymi bykami, za odpowiedniejszy dla upamiętnienia swojego cudownego ocalenia.

A epizod z koszulą przytoczyłam nie bez powodu. Lejeune kilkakrotnie powtarza w pamiętniku, że w czasie całego marszu jeńcy byli niezbyt ubrani. Cała przygoda kończy się oddaniem Francuzów w ręce stacjonujących w miejscowości Mérida w Estremadurze Anglików i ten epizod również został uwieczniony przez Lejeune’a na obrazie. I na tym obrazie jeńcy francuscy są znów zdecydowanie nadzy. W pamiętnikach jednak nic o takim marszu przez miasto nie ma.

* Konkretnie starożytne (celtiberyjskie) rzeźby zwane „toros de Guisando” znajdują się w położonej o 70 km na wschód od samego Guisando wiosce El Tiemblo. Są one ważne dla historii Hiszpanii, ponieważ to tu Henryk IV Kastylijski podpisał w 1468 roku traktat ze swoją przyrodnią siostrą Izabelą, kończąc wojnę o sukcesję kastylijską. Niemniej nie udało mi się ustalić, dlaczego nazywają się „de Guisando”, skoro znajdują się gdzie indziej. W związku z czym tak naprawdę nie wiadomo, czy Lejeune miał na myśli Guisando, czy El Tiemblo… Byków jest więcej w różnych miejscach Hiszpanii, ale akurat nie ma ich w okolicy Guisando.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s