Dziś wypuszczam się w nieco dalsze chronologicznie rejony, ale za to ku interesującym mnie z różnych powodów tematom, no i jest okazja – w Archiwach Narodowych Francji, gdzie chwilowo siedzę na kwerendzie, jest wystawa. Poświęcona twórcy podstaw nowoczesnej kryminalistyki, Alphonse Bertillonowi (1853-1914), człowiekowi, którego Arthur Conan Doyle nazwał największym ekspertem od zbrodni przed Sherlockiem Holmesem. A dodatkowo, jak się okazuje, trzy dni temu była rocznica jego śmierci.

Jakkolwiek pochodził z rodziny o tradycjach łączących naukę z praktycznym jej zastosowaniem (ojciec i brat zajmowali się demografią i statystyką), on sam zapowiadał się raczej na czarną owcę w rodzinie, która nic szczególnego w życiu nie osiągnie. Porzucił studia medyczne i z trudem (po ojcowskiej protekcji) dostał pracę biurową w prefekturze policji. Na dodatek marną pracę biurową – zatrudniono go do klasyfikowania akt osób zatrzymanych i poszukiwanych. To na pozór całkowicie mechaniczne, pozbawione perspektyw zajęcie okazało się strzałem w dziesiątkę z punktu widzenia drobiazgowego, ewidentnie dość obsesyjnego umysłu Bertillona.
Właśnie z klasyfikacją podejrzanych i poszukiwanych łączy się jego pierwszy wielki „wynalazek” w dziedzinie kryminalistyki – analiza cech fizycznych i fizjonomicznych człowieka. Za ten pomysł zebrał zresztą najwięcej krytyki ze strony ówczesnej prasy – krytyki, która brzmiała niemalże jak dzisiejsze utyskiwania na łamanie prywatności i tak dalej. Bertillon mianowicie zauważył, że ludzkie fizjonomie to coś więcej niż to, co dotychczas wpisywano w papierach: „wzrost średni, włosy ciemne, oczy niebieskie”, czasem postura, ewentualnie, jak ktoś miał widoczną bliznę, to rzucające się w oczy znaki szczególne. Nic dziwnego, że z takimi danymi zmiana tożsamości przez przestępcę bądź wręcz podszywanie się pod kogoś innego, nie stanowiła problemu. Niekoniecznie zresztą uciekali się do tego przestępcy, pamiętamy, że Joseph Bonaparte proponował bratu, że pojedzie za niego na Świętą Helenę, umożliwiając mu wyjazd do Ameryki, a jakkolwiek bracia byli podobni, to nie byli identyczni… A jednocześnie zdarzali się ludzie o „fotograficznej” pamięci, zdolni rozpoznać raz widzianego człowieka po latach – jak słynny Vidocq, w pewnym sensie poprzednik Bertillona, jeśli chodzi o podwaliny kryminalistyki.
Wróćmy jednak do rewolucji Bertillona. Po pierwsze stwierdził on, że cechami charakterystycznymi są właściwie wszelkie elementy wyglądu, zwłaszcza twarzy: czoło, nos (i jego poszczególne elementy), oczy, usta, podbródek, wreszcie ucho. To ostatnie do niedawna było uważane za jeden z podstawowych elementów identyfikacji człowieka, a właśnie Bertillon zauważył, że uszy należą do najbardziej indywidualnych elementów twarzy i jej okolic. (I jakkolwiek dziś ucho straciło nieco na znaczeniu, choćby ze względu na łatwość identyfikacji, zdjęcia do dokumentów nadal wymagaja jego odkrycia). Zgodnie ze swoją klasyfikacyjną pasją Bertillon stworzył ogromne archiwa różnych typów nosów, podbródków, czół, zmarszczek oraz opisał elementy charakterystyczne dla rozpoznawania uszu. Podobnie szczegółowe różnice opisał dla tęczówek oka.
Po drugie – i to kolejna stosowana do dziś metoda – uznał, że dotychczasowe metody fotografowania zatrzymanych i przestępców do akt są niedoskonałe, pozwalają bowiem na manipulacje ze strony fotografowanego. Bertillon przeforsował zasadę, że fotografie policyjne muszą być wykonywane w identycznych warunkach, w identycznym ustawieniu i świetle, a także w dwóch ujęciach: frontalnym i z profilu. Urządził na poddaszu Ministerstwa Sprawiedliwości – gdzie był ogromny przeszklony dach dający dobre oświetlenie – pracownię fotografii policyjnej, a dzięki niej sporządził nowoczesne kartoteki, w które wklejał zdjęcia i wpisywał uwagi dotyczące wyglądu poszczególnych osobników. Sposób, w jaki organizował fiszki – zarówno jeśli chodzi o ich zawartość, jak i klasyfikację – też w zasadzie przypomina to, co istnieje dziś, tyle że dziś różne możliwości przeszukiwania zasobów załatwiają komputery, podczas gdy Bertillon potrzebował kilku układów danych, żeby można było szukać wyników według różnych kryteriów, także dla osób o nieznanym nazwisku.
Co ciekawe, Bertillon sam opracował system ruchomych statywów i obrotowego krzesła o regulowanej wysokości oraz podpórek ustawiających kręgosłup, a więc i głowę w odpowiedniej pozycji, żeby zapewnić identyczne ustawienie względem obiektywu. Prawdę mówiąc, opracowywał od strony technicznej większość swoich wynalazków.
To jednak nie koniec, Bertillon nie zatrzymał się na kwestiach twarzy czy ogólnej postury. Zauważył, że bardzo wiele da się wyczytać z niepozornych drobiazgów, takich jak niewielkie uszkodzenia ciała, mogące naprowadzić np. na trop charakteru wykonywanej pracy. I tak kolejne archiwum Bertillona to fotografie fizycznych cech związanych z poszczególnymi zawodami – oczywiście głównie z pracą fizyczną, w tym jednakowoż np. biurową. Były to charakterystyczne otarcia, zgrubienia skóry, zniekształcenia palców, całych dłoni, stóp itd. Podobnie potraktował narzędzia, np. służące do włamań, zakładajac, że mają one własne cechy szczególne: robił odlewy śladów pozostawionych przez przestępców i porównywał je z różnymi narzędziami.
To on również jest jednym z ludzi stojących za bardzo znaną metodą identyfikacji, a mianowicie odciskami palców. Wprawdzie pionierami tej metody byli Anglicy (William James Herschel, Henry Faulds i przede wszystkim Francis Galton, który korzystał z ustaleń Fauldsa i zajmował się przede wszystkim klasyfikacją linii papilarnych oraz ich dziedziczeniem), żaden z nich nie opracował systemowej metodologii, a ich prace nie przebiły się do powszechnej świadomości. Bertillon wprowadził dane daktyloskopowe do kartotek przestępców, wynalazł też stosowany do dziś (obok cyfrowego) sposób ich pobierania – poprzez odciśnięcie na kartce papieru palca, którym dotknęło się wcześniej atramentu.
Bertillon wymyślił także i sformalizował zasady fotografowania miejsc zbrodni, a zwłaszcza denatów – tych ostatnich przede wszystkim z góry, tak, by dobrze widoczny był układ ciała po zbrodni. Natomiast dla identyfikacji denatów już w kostnicy zastosował podobną fotografię jak dla żywych przestępców.
Prasa, zwłaszcza popularna, chętnie wyśmiewała te wszystkie pomysły, dopóki nie rozwiązano z ich pomocą kilku głośnych spraw. Okazało się też, że metody Bertillona doskonale działają w przypadku recydywistów, którzy dotychczas dość bezkarnie przyjmowali nową tożsamość (zwłaszcza od kiedy w 1832 roku zniesiono karę piętnowania przestępców skazanych na najcięższe więzienie, co miało umożliwiać identyfikację zbiegów i recydywistów właśnei). System fotograficzny posłużył ponadto do dokumentacji nieosiadłej ludności romskiej na terenie Francji oraz do kontroli imigracji, co w czasach, kiedy zamachy anarchistyczne były na porządku dziennym, stanowiło istotny czynnik.
Na tym wszystkim innowacyjna działalność Bertillona się nie kończy. Niemniej kolejny wynalazek, jakkolwiek ważny, przyczynił się do upadku geniusza. A właściwie nie sam wynalazek, ile nagdorliwość i zaślepienie przy jego zastosowaniu. Zwłaszcza że prasa miała nieustające wątpliwości co do wszystkich tych metod, które w owym czasie wydawały się zwykłemu człowiekowi szarlatanerią.
Tym wynalazkiem było mianowicie zastosowanie powiększeń fotograficznych dla uchwycenia cech charaketrystycznych pisma w analizie grafologicznej. Należy przy tym pamiętać, że sam Bertillon nie był ekspertem od grafologii, a tym bardziej jej wynalazcą – o związkach charakteru pisma z charakterem człowieka zaczęto rozmyślać w renesansie, potem w XVIII w. przejmował się tym twórca równie nienaukowej teorii fizjonomiki, Johann Caspar Lavater, a termin „grafologia” pojawił się w 1872 r. na określenie właśnie odbicia ludzkiego charakteru w piśmie. Bertillon jedynie sprowadził grafologię na należne jej miejsce – z psychologii do kryminalistyki i pokazał, że na podstawie analizy cech charakterystycznych można próbować ustalić autorstwo tekstu (a tak naprawdę to oceniać prawdopodobieństwo autorstwa). Pech sprawił, że ten niedopracowany jeszcze pomysł zbiegł się w czasie z „aferą Dreyfusa” – i Bertillona poproszono o analizę słynnego dokumentu (bordereau), będącego głównym dowodem w sprawie, mimo że kilku ekspertów zdążyło się wyrazić negatywnie. Problem w tym, że w 1894 roku mało kto wierzył w niewinność Dreyfusa i nie trzeba było być zajadłym antysemitą, żeby dać wiarę oskarżeniu. Bertillon niestety był tak przekonany, że bardzo chciał dostarczyć sądowi ostateczny dowód, widział też w powołaniu na świadka-eksperta kolejny dowód swej sławy i nieomylności, a był człowiekiem dość próżnym.
Nagiął więc wyniki i wymyślił karkołomną tezę o „autofałszerstwie” – podrobieniu własnego pisma tak, by budziło ono jedynie bardzo drobne wątpliwości. Brzmi idiotycznie, ale oczywiście w ówczesnej atmosferze chwyciło. Dodatkowo Bertillon wspomógł analizę pseudomatematyczną podbudową probabilistyczną (zanegowaną natychniast przez wielkich matematyków epoki, m.in. Poincaré’ego i Appela). A następnie popełnił kolejny błąd: podczas rewizji procesu, kiedy w zasadzie wszyscy już wiedzieli, że Dreyfus jest niewinny i jedynie armia usiłowała za wszelką cenę zachować twarz, grafolog podtrzymał swoją idiotyczną ekspertyzę, powodowany zapewne w większym stopniu również lękiem przed utratą wiarygodności niż antysemityzmem, choć w tej ostatniej kwestii zdania są podzielone. Mimo nacisków ze strony rządu Bertillon nigdy swojej ekspertyzy nie odwołał, choć była ona całkowicie skompromitowana.
W związku z tym skandalem Bertillona wprawdzie nie odsunięto całkowicie od pracy w policji, ale przeszedł na mniej eksponowane stanowisko, a jego metody analizy grafologicznej porzucono na wiele lat. Niemniej system znany jako „bertillonnage” przyjął się w analizie kryminalistycznej na całym świecie i jest z oczywistymi zmianami technologicznymi stosowany do dziś. Sam Bertillon w swoich czasach prowadził szkołę kryminalistyki, do której przyjeżdżali policjanci z całego świata.

Autorka dziękuje Agacie B. za informacje dotyczące współczesnej kryminalistyki, które w skromnym wymiarze uzupełniły tę notkę.