Jak król Ludwik chciał deptać po pszczołach

W roku 1800 hrabia Prowansji, starszy z młodszych braci Ludwika XVI (i przyszły Ludwik XVIII) wystosował do Pierwszego Konsula list, w którym dość jasno wyłożył, że Bonaparte powinien odegrać rolę George’a Moncka – zwolennika Cromwella, który następnie stał się jednym z głównych architektów restauracji Stuartów. Ludwik pisał z Mitawy w Kurlandii, jednego z rozlicznych miejsc, w których pomieszkiwał w latach 1791-1814. W Mitawie przyjął go car Paweł I, niemniej zbliżenie z Francją Bonapartego poskutkowało wygnaniem – do Warszawy, na łaskę króla Prus. To z kolei potrwało tylko do roku 1804… Tak naprawdę nikt nie chciał gościć u siebie hrabiego Prowansji, nie chcieli go nawet Brytyjczycy. Władcy europejscy, którzy użyczali mu schronienia, woleli mieć u siebie prywatną osobę pod różnymi nazwiskami, niż pretendenta do francuskiego tronu. A zwłaszcza pretendenta, który nie potrafił o sobie myśleć inaczej niż jako o królu.

Ludwik już w 1793 roku, natychmiast po śmierci brata, ogłosił się regentem, a następnie po śmierci dziesięcioletniego delfina/Ludwika XVII w 1795 – królem. Wysłał w tej sprawie list do wszystkich monarchów europejskich, bez większego odzewu. Pojawiły się za to plotki, że w 1791 roku to on wyjawił Lafayette’owi kierunek ucieczki pary królewskiej (co zakończyło się aresztowaniem w Varennes), podczas gdy sam opuścił Francję przez Belgię – w nadziei na to, że po śmierci lub detronizacji brata to on zostanie wezwany na tron. Tak, nazywano go nawet zabójcą brata. Wiele wskazuje na to, że istotnie miał obsesję władzy – uważał się skądinąd za inteligentniejszego od Ludwika XVI, nie całkiem bez racji, ale też nie było to bardzo trudne – i od młodości marzył głównie o tym, by brata na tronie zastąpić. To oczywiście tylko wzmacniało pogłoski.

W każdym razie w roku 1800 hrabia Prowansji był absolutnie przekonany, że władza mu się po prostu należy, a upadek Dyrektoriatu i powołanie teoretycznie tymczasowego Konsulatu stwarzały okazję do przypomnienia o sobie. Napisał więc do Pierwszego Konsula tak:

Musi pan wiedzieć, generale, że od dawna darzę pana szacunkiem. (…) Jeśli chodzi o moje zasady, jestem łaskawy z natury, a będę taki również z rozmysłu. (…) Razem możemy zapewnić Francji chwałę. Mówię my, ponieważ będę do tego potrzebował Bonapartego, on zaś nie zdoła tego dokonać beze mnie. Generale, Europa patrzy na pana, chwała czeka, a ja marzę o tym, by przywrócić pokój mojemu ludowi.

Pierwszy Konsul odpisał następująco:

Otrzymałem, Monsieur, pański list: dziękuję za szczerość, z jaką pan się do mnie zwraca. Nie powinien pan życzyć sobie powrotu do Francji, ponieważ musiałby pan podeptać sto tysięcy trupów (…). Proszę poświęcić swój własny interes na rzecz spokoju i pomyślności Francji, historia pana rozliczy. Nie jestem nieczuły wobec nieszczęść, jakie spotkały pańską rodzinę – z przyjemnością przyczynię się do tego, by pański pobyt na obczyźnie uczynić jak najspokojniejszym i najprzyjemniejszym.

Oczywiście, mamy tu do czynienia z dyplomatyczną walką dwóch kogutów, z których jeden „podniósł koronę z rynsztoka ostrzem szpady” (choć ten cytat wygląda na wymysł brytyjskim, u Stendhala czytamy „Znalazłem koronę w rynsztoku, oczyściłem ją z błota i włożyłem sobie na głowę”), drugi zaś za jedyne źródło władzy uważał urodzenie. Mamy też zapowiedź tego, jak panowie będą się następnie traktować: z absolutną wyższością z jednej strony i suchym szacunkiem z drugiej. A mimo to robi się ciekawie. Tym ciekawiej, że nie kto inny, ale jeden z najznakomitszych przeciwników Napoleona, Klemens von Metternich, późniejszy wszechwładny kanclerz Austrii i „woźnica” pokongresowej Europy, przytacza w swoich pamiętnikach inną wersję tej wymiany zdań:

Mówiąc pewnego dnia o tej propozycji, [złożonej Ludwikowi XVIII w 1804 roku], wyraził się następująco: „odpowiedź Monsieur była wzniosła, była pełna wspaniałych tradycji. Jest coś w prawach dynastycznych, co odwołuje się do czegoś więcej niż po prostu rozumu. Gdyby Monsieur naradzał się tylko ze swoim rozumem, dogadalibyśmy się, a ja zapewniłbym mu wspaniałą przyszłość

Memoirs of Prince Metternich, t. I, s. 276

Napoleon określał hrabiego Prowansji niezmiennie tym tytułem, który widzimy w zacytowanym powyżej liście: Monsieur. Nie jest to bowiem wyłącznie „proszę pana” i dlatego zachowałam francuskie słówko. „Monsieur” to od czasów Walezjuszy tytuł przysługujący książętom z rodziny królewskiej (zwłaszcza królewskim braciom), wcześniej zaś desygnował nawet samego króla. Jest to więc zwrot nie tylko uprzejmy, ale wręcz uznający pochodzenie Ludwika, aczkolwiek oczywiście wskazujący też, gdzie w nowym porządku jest miejsce starej dynastii. Na próżno jednak w oficjalnych dokumentach czy prywatnych wypowiedziach Napoleona szukać sformułowań otwarcie wrogich bądź też obraźliwych.

Pisanie o Burbonach nie było dobrze widziane za Cesarstwa, a cenzura bywała ostra, aczkolwiek opracowania jej poświęcone przesadzają, pisząc, że wszelkie wzmianki były całkiem zabronione – porównania do Henryka IV znajdujemy w źródłach, a sam Napoleon chętnie odwoływał się do Ludwika XIV. Pisano też historie Francji, z których nie wyrzucano XVII i XVIII wieku. Oczywiście czym innym były broszury rojalistyczne, zwłaszcza nawiązujące do braci Ludwika XVI. Niemniej z dokumentów wynika, że za ich publikowanie najczęściej karano grzywną lub zamknięciem drukarni, a poważniejsze kary zdarzały się rzadko. Wyjątkiem jest rozstrzelanie w listopadzie 1806 roku Johanna Philippa Palma, niemieckiego wydawcy, który opublikował wyjątkowo ostry i nieprzebierający w słowach i kalumniach anonimowy pamflet przeciwko Francuzom i Napoleonowi. Zdarzyło się to jednak w warunkach wojennych, a poza tym w tej sprawie jest wiele niedomówień i niepewności (to na osobną notatkę).

Inaczej po drugiej stronie: Ludwik nigdy już nie wypowiedział się o swoim rywalu uprzejmie czy z szacunkiem. W oficjalnych i nieoficjalnych wypowiedziach nie tylko powrócił do włoskiej formy nazwiska: Buonaparte, ale używał też określeń Korsykanin, tyran, uzurpator, a o rodzinie cesarskiej wyrażał się per „nieczysta rasa”. Po objęciu tronu chętnie określał byłego cesarza jako „małego człowieczka”. Kiedy zaś w 1814 roku Ludwik pojawił się w Tuileries, gdzie na dywanach wciąż widniały cesarskie pszczoły, miał wedle anegdoty powiedzieć „chętnie będę po tym deptał”. Sporą część energii jako władca przeznaczył zresztą na systematyczne wymazywanie jakichkolwiek śladów pamięci po Rewolucji i Cesarstwie z przestrzeni publicznej – jakby rządy jego dynastii nigdy nie zostały przerwane.

Louis-Philippe Crépin, „Alegoria powrotu Burbonów 24 kwietnia 1814: Ludwik XVIII podnosi Francję z ruin”; Wersal

Dlatego właśnie w latach dwudziestych za sam fakt posiadania wywrotowych przedmiotów nawiązujących do rewolucyjno-cesarskich nostalgii można było zostać ukaranym nie tylko grzywną, konfiskatą czy więzieniem, ale nawet latami ciężkich robót, co pokazują archiwa tajnej policji i sądów, prowadzących długie i złożone sprawy o tak poważne przestępstwa jak wzniesienie toastu, posiadanie tabakiery z fiołkami czy portretu, nie mówiąc już o okrzykach „karta konstytucyjna!”, wznoszonych przez opozycjonistów wszelkiej maści, ponieważ król nie przestrzegał praw, które sam ustanowił.

Owszem, jako najrozsądniejszy z trójki braci Ludwik – raczej słuchając doradców niż z własnej woli – usiłował dążyć do zgody narodowej i w praktycznym, codziennym wymiarze to nawet działało, aczkolwiek wyłącznie dla ludzi, którzy zadeklarowali poparcie dla królewskiej władzy. Kiedy do tego doszły ogromne rekompensaty dla wracających dopiero teraz najbardziej konserwatywnych emigrantów, nastroje ludowe psuły się z dnia na dzień. Na dodatek król borykał się nie tylko z mocną opozycją republikańsko-napoleońską, lecz także z wyłomem we własnym obozie: ultrarojalistami swojego jeszcze młodszego brata, hrabiego d’Artois, późniejszego Karola X, dla których nawet „karta konstytucyjna” była zbyt wielkim krokiem w stronę liberalizmu. Wybrany (niezbyt demokratycznie) w 1816 roku parlament, tzw. chambre introuvable, poziomem konserwatyzmu przerażał ponoć nawet Ludwika.

Niemniej to on dawał przyzwolenie na „biały terror”, a to nie tylko procesy marszałka Neya (tu można poczytać o tym, jak król wywinął się z rozpatrzenia prawa łaski) czy innych oficerów – to także masowe mordy na mamelukach, zwolnienia kilkudziesięciu tysięcy urzędników państwowych czy też drastyczne obcięcie żołdu weteranom, a także dla większości z nich – zakaz wykonywania jakiegokolwiek zawodu dla polepszenia sytuacji życiowej. To oczywiście odbiło się czkawką, ponieważ właśnie w dawnych kręgach wojskowych, wśród tak zwanych demi-soldes, rosła w siłę legenda napoleońska.

Deklarowana w liście do Pierwszego Konsula łaskawość królewska miała, jak się okazało, jeden zasadniczy warunek – uznanie boskiego prawa dynastii Burbonów do władzy.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s