Ostatnia wigilia XVIII stulecia nie przebiegła w Paryżu spokojnie. O godzinie 20 dnia 3 nivôse roku IX (24 grudnia 1800) miastem wstrząsnął potężny huk i część ludzi myślała, że to salwa armatnia z bliżej nieokreślonego powodu (generał Junot, siedząc w operze, zżymał się ponoć nawet, że nic nie wie o takich planach). Rzeczywistość jednak była zupełnie inna: niedaleko pałacu Tuileries wybuchła machine infernale, zabijając dwadzieścia dwie osoby (cztery bezpośrednio, pozostali zmarli z odniesionych ran), raniąc, ogłuszając lub oślepiając kilkadziesiąt innych, zrównując z ziemią lub niszcząc tak, że nie nadawały się do odbudowy, kilkanaście budynków, wybijając okna w wielu innych. Nie dosięgła człowieka, przeciwko któremu została skonstruowana – Pierwszego Konsula Republiki Francuskiej, Napoleona Bonapartego.

Kawalerzyści jadący w eskorcie omal nie spadli z koni. Huk, krzyki ludzi, brzęk szyb, trzask spadających jak deszcz na ulicę cegieł i dachówek – wszystko to sprawiło, że generał Lannes, który był [w powozie] z Konsulem, miał wrażenie, że cała dzielnica wokół nich się rozpada.
Pierre Louis Desmarest, „Témoignages historiques,
ou Quinze ans de haute police sous Napoléon”, Paris 1833
Przebieg samego zamachu jest bardzo dokładnie znany: spiskowcy ustawili wóz wypełniony beczkami z prochem u zbiegu rue Saint-Nicaise i rue Saint-Honoré (objaśnienia historyczno-topograficzne na końcu tekstu), blokując częściowo przejazd. Następnie zapłacili dwanaście sous czternastoletniej dziewczynce, córce właścicielki piekarni z pobliskiej rue du Bac, sprzedającej na ulicy bułki (znamy z dokumentów śledztwa jej imię i nazwisko: Marianne Pensol; wiemy też, że jej ciało było tak zmasakrowane, że nie pokazano go matce), żeby popilnowała wozu, sami zaś czekali na informację, że powóz Pierwszego Konsula opuścił dziedziniec Tuileries, udając się w stronę ówczesnej siedziby Opery. Wtedy podpalili lont i oddalili się w bezpieczne miejsce.

Wyliczenie było prawidłowe, choć nie perfekcyjne – zresztą przy tak prymitywnej „bombie” trudno o większą dokładność. Powóz pojawił się minimalnie wcześniej niż szacowano, ale nie zadziałało co innego: na widok przeszkody woźnica okazał się na tyle przytomny, że zamiast zatrzymać pojazd, zdołał wyminąć blokujący drogę wóz. Wybuch nastąpił niewielką chwilę później. Bonaparte dojechał do Opery, ale nie zabawił tam długo – niemal natychmiast nakazał ministrowi policji Josephowi Fouché rozpocząć śledztwo.
Dziś nie ma już wątpliwości, że za zamachem stali ultrarojaliści, działający być może nawet za wiedzą i przyzwoleniem hrabiego d’Artois, czyli przyszłego Karola X. Ten ostatni otrzymywał bowiem raporty od swoich agentów w Paryżu, że do całkowitej destabilizacji sytuacji politycznej we Francji wystarczy usunięcie jednego człowieka. Z kolei przywódca szuański Georges Cadoudal pisał do rządu brytyjskiego o zamiarze zadania „niezbędnego ciosu”. Spiskowcy początkowo zamierzali dokonać zamachu w samej operze, ostrzeliwując lożę Pierwszego Konsula, ale czujność policji ich do tego zniechęciła. Czujność wzmożona po niedawnym zamachu, kiedy to próbowano zasztyletować Konsula, kiedy wychodził z teatru (conspiration des poignards) 10 października 1800 (18 vendémiaire’a roku IX). Co do tego zamachu, tym razem republikańskiego, zdania są podzielone, czy nie był prowokacją policyjną, niemniej policja bardzo pilnie śledziła wszelkie standardowe ruchy potencjalnych spiskowców.

Sam Bonaparte zdawał sobie sprawę z istnienia spisków na jego życie – zdawał sobie też sprawę z tego, że Anglia chętnie wesprze je finansowo. Przewidywał nawet, że gdyby zginął czy zmarł za pięć lat lub więcej, reformy państwa powinny się utrzymać, sugerował zresztą, by w takim przypadku władza przeszła całkowicie w ręce cywilne.
Mimo przekonania Pierwszego Konsula o udziale Anglii w podsycaniu radykalnych nastrojów we Francji i pewności Fouché co do rojalistyczno-szuańskiego zaplecza zamachu na Saint-Nicaise, śledztwo objęło przede wszystkim grupę nazywaną „terrorystami” – zwolenników radykalnego republikanizmu, pogrobowców jakobinów. Nierzadko oskarża się Bonapartego, że mimo wiedzy o źródle zamachu wykorzystał sytuację, żeby rozprawić się także z tą frakcją polityczną. Niewątpliwie zamach umożliwił – dając społeczne przyzwolenie – zdecydowane wystąpienie przeciwko wszystkim radykałom, uniemożliwiającym osiągnięcie zgody narodowej. Niemniej konkretnie w grudniu 1800 roku, bez dokładnej analizy raportów policyjnych, które wykazały, że zamach był przygotowywany od kilku miesięcy przez rojalistów, republikanie wydawali się bardziej prawdopodobnymi sprawcami – i to w opinii powszechnej. Po pierwsze stosunkowo niedawno przeprowadzili kilka zamachów, po drugie – to z nimi utożsamiano bezwzględne metody takie jak „machina piekielna”. Na dodatek wśród jakobinów był chemik nazwiskiem Chevalier, którego uważano za zdolnego wymyślić i stworzyć machinę.
Fouché był do tego stopnia odosobniony w swoim przekonaniu, że przewidywano wręcz jego szybką dymisję ze stanowiska ministra policji.

Śledztwo przez niego przeprowadzone było majstersztykiem – dysponując dość makabrycznym zestawem dowodów z miejsca zamachu zdołano stworzyć de facto portrety pamięciowe zamachowców, przesłuchano też dziesiątki osób, co pozwoliło ustalić, gdzie kupili wóz i konia, gdzie beczki, gdzie wreszcie mieszkali i przechowywali proch. Trzeba jednak przyznać, że zamachowcy poczuli się dość pewnie w sytuacji, kiedy główne podejrzenie i oficjalne śledztwo było skierowane przeciwko ich największym politycznym przeciwnikom, i niezbyt rozsądnie zaczęli się pokazywać na ulicach Paryża. Kilka miesięcy później aresztowani i skazani zostali dwaj wykonawcy zamachu: bretoński szlachcic Guillaume Saint-Réjeant i jego służący François-Xavier Carbon (realny twórca machiny). Trzeci, który był mózgiem całej sprawy, Joseph Pierre Picot de Limoëlan de Clorivière, również szlachcic z Bretanii, zapadł się jednak pod ziemię. Długo podejrzewano, że popełnił samobójstwo, topiąc się w Sekwanie, ale wiele wskazywało na to, że zdołał uciec do Ameryki. Tam, wedle m.in. wspomnień Chateaubrianda, dręczony wyrzutami sumienia został księdzem, w tym od 1819 kapelanem żeńskiego klasztoru w Georgetown. W testamencie kazał zakonnicom spalić swoje dzienniki, a epitafium w kościele nie wspomina, oczywiście, o jego udziale w krwawym zamachu z 1800 roku. Zachowały się jednak dokumenty mówiące, że każdą wigilię spędzał w kaplicy, płacząc.
Zamach miał miejsce u zbiegu ówczesnych ulic Saint-Nicaise i Saint-Honoré. Ta pierwsza dziś nie istnieje, padła ofiarą przebudowy Hausmannowskiej w połowie XIX wieku. Wiadomo jednak dokładnie, jak biegła – obecnie należałoby się udać pod nr 163 na eleganckiej rue Saint-Honoré, praktycznie u wylotu place André Malraux. Ulica biegła od place de Carroussel, więc dziś jej początku należałoby szukać mniej więcej na rue de Rivoli, pomiędzy rue de l’Échelle i rue de Rohan (obie istniały również w roku 1800, plus minus w obecnym przebiegu). Warto też pamiętać, że Pierwszy Konsul nie udawał się na dzisiejszy place de l’Opéra, ponieważ budynek Garniera jeszcze nie istniał. Siedziba paryskiej opery mieściła się wówczas na obecnym square Louvois, naprzeciwko wejścia do Biblioteki Narodowej przy rue Richelieu – skwerze, który zajmuje miejsce po zburzonym budynku. Skądinąd to właśnie pod tym budynkiem opery zamordowany został w 1820 roku książę de Berry, młodszy syn hrabiego d’Artois, drugi w kolejce do restauracyjnego tronu. I właśnie w związku z tym zdarzeniem zburzono operę, celem wystawienia na jej miejscu kaplicy. Nie doszło to jednak do skutku, po rewolucji lipcowej roku 1830 projekt zarzucono, a w 1839 roku król Ludwik Filip nakazał budowę fontanny, która stoi na placu do dziś.

Korzystając z powyższego obrazka podczas spaceru po współczesnym Paryżu, należy sobie wyobrazić, że nie ma na nim pałacu Tuileries (który dziś nie istnieje), powóz zaś ruszał mniej więcej spomiędzy łuku triumfalnego Carroussel (którego oczywiście jeszcze nie było) a wejścia do ogrodów.
Poniżej przybliżona trasa Pierwszego Konsula na mapie współczesnej. W rzeczywistości przebiegała na początkowym odcinku nieco bardziej w lewo, obok „tabliczki” z czasem przejścia, a zamach miał miejsce między jej lewym górnym rogiem a końcem słowa Comédie w nazwie teatru na mapie 😉

Tekst oryginalnie napisany na 219 rocznicę tamtej Wigilii, co notuję, bo szablon nie podaje dat wpisów.